[vc_row][vc_column width=”1/3″][vc_column_text]
Ana-suromai, czyli kult waginy: wywiad z Anią Kuśpiel
[/vc_column_text][vc_column_text]Zobacz kolekcję SWIMWEAR:[/vc_column_text][vc_row_inner][vc_column_inner width=”1/2″][thb_image full_width=”true” alignment=”center” image=”2789″ img_link=”url:http%3A%2F%2Fdalia.pl|||” img_size=”300×300″][thb_image full_width=”true” alignment=”center” image=”2818″ img_link=”url:http%3A%2F%2Fdalia.pl|||” img_size=”300×300″][/vc_column_inner][vc_column_inner width=”1/2″][thb_image full_width=”true” alignment=”center” image=”2773″ img_size=”300×300″ img_link=”url:http%3A%2F%2Fdalia.pl|||”][thb_image full_width=”true” alignment=”center” image=”2774″ img_size=”300×300″ img_link=”url:http%3A%2F%2Fdalia.pl|||”][/vc_column_inner][/vc_row_inner][/vc_column][vc_column width=”2/3″][vc_column_text]Solidarność z innymi kobietami okazała się większa, niż skrępowanie związane z rozbieraniem się. Nie raz usłyszała: „Nie pokażę cipki na ulicy!”, jednak organizowała akcje, których do tej pory odbyło się już 13. Anna Kuśpiel absolwentka ASP w Krakowie, opowiada nam o operacji Ana-suromai, czyli o akcji, która wzbudza wiele skrajnych emocji. Dlaczego?
Operacja Ana-suromai (z gr. podnieść ubranie) nawiązuje do aktu wywodzącego się z pradawnego kultu waginy, w którym narządy płciowe kobiety sankcjonowały jej władzę. Gest ana-suromai polegał na uniesieniu spódnicy i odsłonięciu nagiego sromu, aby mocą płynącą z genitaliów odpędzić złe moce, przywołać winowajców do porządku, przekazać płodność… Operacja Ana-suromai ma przypomnieć o dawnej, odmiennej perspektywie. Ma przywołać utracone znaczenie kobiet i kobiecości. Ma przywrócić wartość mocy wynikającej z umiejętności wydawania na świat nowego życia. Ma podkreślić znaczenie kobiet, zaznaczyć istnienie innej perspektywy – perspektywy widzianej z pozycji kobiety.

Redakcja #ShapeMeUp: Skąd wziął się pomysł na organizowanie operacji ANA-SUROMAI? Czy był to wynik umniejszania roli kobiet w życiu społecznym? Jeśli tak – co przelało czarę goryczy? Jak długa była droga od pojawienia się pomysłu do jego realizacji?
Ania Kuśpiel: 13 listopada 2014r. dostałam wiadomość od Iwony Demko – asystentki w pracowni rzeźby na krakowskiej ASP- w mailu zapraszała mnie do zrobienia wspólnego zdjęcia wraz z innymi studentkami i absolwentkami z ASP w akcie Ana-suromai przed Akademią. To symboliczne miejsce miało pokazywać kobiecą moc na Akademii. Ja zgodziłam się od razu! Solidarność z kobietami była dla mnie bardziej ważna niż skrępowanie związane z rozebraniem. Akt Ana-suromai był mi już wcześniej znany właśnie za sprawą Iwony która inspirowała się nim w swojej twórczości artystycznej, szyjąc rzeźby kobiet z uniesionymi spódnicami, ukazujące swoje narządy płciowe. Każda z uszytych kobiet miała piękne i wyjątkowe łono wykonane z pluszu, miękkich materiałów, były przyozdobione cekinami i koralikami.
Ile kobiet udało się zaangażować w akcję i z jakimi odpowiedziami spotykałaś się najczęściej? Były chętne, zainteresowane czy raczej zawstydzone lub oburzone? Gdzie poszukiwałaś chętnych do wzięcia udziału?
Ku mojemu zaskoczeniu większość studentek nie podzieliła mojego entuzjazmu. „Nie pokażę cipki na ulicy!” – słyszałam. Ale ja nie odbierałam tego tak powierzchownie. Dwa dni później spotkałyśmy się pod akademią – po świcie, koło 7 rano. Było nas pięć. Stanęłyśmy w centralnej części Placu Matejki, przy którym stoi główny gmach Akademii i Wydział Rzeźby, z którym jesteśmy związane. Przełamałyśmy swoje bariery. Po kilku próbach z samowyzwalaczem i nerwowym obserwowaniem, czy nie ma kogoś za blisko nas, udało się – było pierwsze zdjęcie. Od razu zaczęłyśmy snuć plany, gdzie wykonamy kolejne fotografie, by ZAPŁADNIAĆ WSZYSTKIE SFERY ŻYCIA KOBIECOŚCIĄ!

Do kolejnego zdjęcia zapraszałyśmy już wszystkie kobiety. W tym celu, wspólnie z dotychczasowymi uczestniczkami, przygotowałyśmy informacyjnego ZINA, którego rozsyłałyśmy mailowo. Wyjaśniałyśmy w nim pochodzenie aktu ana-suromai i przedstawiałyśmy jego słuszność. Maile zwykle pozostawały bez odpowiedzi. Niektóre kobiety wspierały ideę, ale tłumaczyły się brakiem odwagi. Czasem pisały, że to zbyt szalone, kontrowersyjne, że boją się konsekwencji. Że wcale nie czują się takie uciśnione, że nie widzą potrzeby takiej akcji. Albo, że może wzięłyby w niej udział, ale chłopak im nie pozwoli (?!). Kilka się wahało, zmieniając zdanie pod wpływem emocji. Niektóre się umawiały, ale ostatecznie nie przychodziły.
Przyznam, że uczestnictwo w tych akcjach wcale nie należało do lekkich, ale cel był ważniejszy od niedogodności. Akcje, w których brałam udział, odbywały się zimą i niskie temperatury naprawdę nie ułatwiały nam zadania. Najtrudniej było na Kopcu Wandy – śnieżnie, mroźno i wietrznie. Uczestniczyłam w pięciu pierwszych akcjach dopóki pomieszkiwałam i studiowałam w Krakowie. W sumie do tej pory odbyło się ich 13. Rotacyjnie wzięło w nich udział kilkanaście kobiet.

Jak reagowali przechodnie, widząc kobiety z uniesionymi spódnicami?
Zdjęcia zwykle wykonywane były skoro świt, kiedy na ulicach nie było zbyt wielu ludzi. Samo podniesienie spódnic trwało około dwóch sekund. Uznawałyśmy, że ktoś, kto nawet to zobaczy, nie uwierzy swoim oczom i stwierdzi, że mu się coś przewidziało (śmiech).
Z historii wiemy, ze akt ANA-SUROMAI wyzwalał kobiecą moc – wg wierzeń była ona w stanie nawet zawładnąć morskim żywiołem. Co współcześnie ma zdziałać ta akcja?
Wydawałoby się, że sytuacja kobiet dorównuje pozycji mężczyzn, a nawet jeśli są ewentualne nierówności, to wkrótce zostaną rozwiązane. Niestety ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, zmiany wprowadzane w prawie w polskim spychają kobietę jeszcze niżej. Wystarczy wspomnieć o nierównych wynagrodzeniach, presji i niesprawiedliwości w ocenie społecznej. Dlatego uważam, że dziś takie inicjatywy są jeszcze bardziej potrzebne.
Jesteś absolwentką ASP w Krakowie. Czy w Twoich pracach znajdziemy nawiązania do kwestii roli kobiet? Są równie mocne w wyrazie, kontrowersyjne?
Ja w swojej twórczości zwykle nie poruszam tematów typowo feministycznych, ale gdy tylko jest okazja przyłączyć się do takich inicjatyw – robię to. W zeszłym roku przyłączyłam się do wystawy HERstoria sztuki organizowanej w Galerii Domu Norymberskiego w Krakowie. Na wystawie można było doświadczyć dzieł wykonanych przez artystki, w odniesieniu do już istniejących prac artystów – mężczyzn. Można było poznać kobiecą perspektywę pewnych zagadnień czy problemów, z którymi się spotykają na co dzień. Wystawa ukazywała zarówno współczesne problemy kobiet, jak i problem dostępu do edukacji oraz uniemożliwiania kobietom wyrażania twórczego artyzmu.
Ja odniosłam się do Krzyku Edwarda Muncha. Zaprezentowałam film, na którym jestem pokazana w różnych momentach dnia: w domu, na ulicy, w pracowni, w filharmonii, w kuchni, w sypialni… Ja stoję nieruchomo, nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jako podkład dźwiękowy słychać mój przeraźliwie jednostajny krzyk, który przedstawia tłumione negatywne emocje – bo przecież dziewczynki, kobiety powinny być ciche, grzeczne i pomocne. Często zachowanie ludzi jest oceniane przez pryzmat ich płci, co wypada kobiecie i mężczyźnie, różni się w ocenie społecznej.

Od kilku lat jesteś mamą Helenki. Jakie wartości będziesz przekazywać swojej córce? Jak Twoim zdaniem powinno wyglądać wychowanie, które nie zaszczepi w dziecku podziałów na dominującą rolę męską i pasywną żeńską, poczucia wstydu własnej kobiecości?
Jestem mamą 3,5-letniej Helenki i w związku z tym moją szczególną uwagę zwracają treści odnoszące się do podziałów płciowych, jakie spływają na dziecko już od jego urodzenia. Dzieci powinny mieć swobodny dostęp do zabawek tych dziewczęcych i chłopięcych, decydując o tym, czym wolą się bawić. Nie raz zdarzało mi się słyszeć sugestie od opiekunów dzieci, np. „zostaw to, przecież to dla dziewczyn” (w sytuacji, w której 2-letni chłopiec chciał lalkę). Dziewczynkę chętnie obdarowujemy takimi zabawkami, jak lalka, kuchnia czy wózek, które zachęcają do nauki zajmowania się domem i dziećmi, dbaniem o porządek. Wychowana w takim duchu dziewczynka łatwiej wchodzi w rolę matki – opiekunki. Natomiast zabawki powszechnie dedykowane chłopcom, częściej zachęcają do konstruowania, współzawodnictwa i agresji – warsztat, samochody, pistolety. Wychowane w takich stereotypach dzieci łatwiej je powielają i odgrywają narzucone role społeczne, zamiast decydować, jakimi chcą być. Usłyszałam kiedyś takie słowa skierowane do córki: „ Wstań! Dziewczynki nie leżą na podłodze, tak jak niegrzeczni chłopcy!” – serio? Taki argument powinien do niej trafiać? Tego typu zdania słyszę dosłownie na co dzień, nie tylko pod adresem swojego dziecka.

Czym zajmujesz się teraz?
Prowadzę warsztaty artystyczne. Zajęcia odbywają się z dziećmi oraz z osobami dorosłymi, ale niezwiązanymi do tej pory z aktywnością w sferze sztuki. Na zajęciach często odwołuję się do dorobku sztuki, przemycam informacje o działaniach sztuki współczesnej, zaznajamiam z niestandardowymi środkami wyrazu. Przedstawiam procesy i kierunki kształtujące dzisiejszą sztukę. Na zajęciach dziecięcych jest zdecydowanie mniej teorii, a więcej praktyki, ale zajęcia i tak opierają się o zagadnienia sztuki. Działania dzieci na moich zajęciach nie są nakierowane na efekt dekoracyjny, nie ma na nich szablonów i schematycznego działania. Ważne jest doświadczenie przez nie nowych technik i terminów, eksperymentowanie. Edukacja od dawna była w kręgu moich zainteresowań i dlatego też skończyłam również Studium Pedagogiczne. Ciekawią mnie szczególnie alternatywne metody nauczania, nie tylko sztuki.

Tworząc starasz się nadać swoim pracom jakąś funkcję – przekazanie konkretnej idei, edukację, prowokację do zastanowienia się nad przedstawionym tematem czy to bardziej sztuka dla sztuki, czerpanie radości z samego procesu tworzenia?
Tworzenie daje mi radość i satysfakcję. Uważam, że powinno nieść za sobą jakąś świadomą ideę. Sztuka jest potrzebna w wyrażaniu emocji, systemów wartości, wskazywać czy rozwiązywać jakiś problem. Poza działaniami typowo warsztatowymi, podnoszącymi sprawność manualną, ciężko mi „przełknąć” koncepcję „sztuki dla sztuki”.
Dziękujemy za rozmowę.
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]