O stawianiu na polskie produkty mówi się od dawna, ale teraz wybory konsumentów naprawdę oznaczają być albo nie być dla wielu lokalnych przedsiębiorców. Chociaż mniej znane marki coraz częściej przebijają się do mainstreamu, część z nas wciąż kupuje głównie w sklepach należących do światowych gigantów. Owszem, niekiedy decydująca bywa cena, zazwyczaj jednak brakuje po prostu wiedzy np. o tym gdzie i jak można zrobić bardziej etyczne zakupy. Na co zwrócić uwagę? Czym się kierować?
Dziś przygotowaliśmy dla Was wywiad z Patrycją Styrną, właścicielką kolejnego polskiego biznesu, opartego na produkcji #handmade. Mamy nadzieję, że odpowiemy w nim na kluczowe pytania, a Wy odwiedzicie sklep Kamelo i dołączycie do akcji #wspieramypolskiemarki!
Redakcja – Patrycjo, od lat zajmujesz się tworzeniem ceramiki użytkowej, kiedy właściwie odkryłaś w sobie tę pasję?
Patrycja Styrna – Czysty przypadek, a jednocześnie chyba dość podobna historia, jakiej doświadcza wiele kobiet. Młoda mama, która nagle z wiru pracy zostaje w domu z malutkimi dziećmi, w domu pełnym obowiązków, tych samych każdego dnia, wypada z dotychczasowego życia i potrzebuje chwili oddechu i zrobienia czegoś dla siebie, bo zwariuje ;). Wyszukałam więc oferty zajęć twórczych, bo wiem, że wtedy głowa i ciało odpoczywają najlepiej i zaintrygowała mnie technika fusingu, przeszłam cały kurs, ale praca ze szkłem zupełnie mnie nie porwała, natomiast sama pracownia, jej klimat, czas kreatywny w gronie fajnych ludzi i te wyjścia z domu – już tak. W tej samej pracowni były też zajęcia z gliny, a mnie było wszystko jedno, byle dalej móc tam przyjeżdżać. Zakochałam się w glinie od pierwszych zajęć i tak dla przyjemności jeździłam na różne zajęcia i lepiłam dla siebie, dla rodziny, dla znajomych, wszystko rozdawałam. Nie myślałam, że to może przerodzić się w „biznes” i zmienić moje życie.
Jak to się stało zatem, że Twoja pasja „po godzinach bycia mamą” przerodziła się we własną firmę?
Regularne lepienie właściwie żyło swoim życiem i wciągało mnie coraz bardziej, a na półkach przybywało prac, więc coś z tym trzeba było zrobić. Równocześnie zaczęły się do mnie zwracać osoby z pierwszymi zamówieniami na patery, anioły, lampiony czy zestawy naczyń. To było kilkanaście lat temu i Ci pierwsi klienci mają moje pierwsze skorupki do dziś. To bardzo miłe. Jak człowiek jest otwarty, to samo przychodzi – doświadczam tego każdego dnia. Ceramika wypełniała mi serce i chyba ściągnęłam myślami osoby i zdarzenia, dzięki którym marka zaczęła się rozwijać. Były takie 3 główne momenty, sytuacje, które pomogły wystartować. Pierwszy to kolega, który namawiał mnie długo na pokazanie prac na Facebooku, miałam już wcześniej stronę www, ale bez efektów, broniłam się rękami i nogami, ale w końcu założyłam profil i to był boom na tamten czas. Drugi, to w tym czasie w Szczyrku było bardzo dużo zajęć kreatywnych realizowanych z projektów unijnych, m.in. pełny kurs ceramiki, więc miałam możliwość go zrobić nieodpłatnie. Trzeci, to zakup pieca – a są bardzo drogie urządzenia, więc nawet mi się to nie śniło. Tak się jednak złożyło, że w okolicy likwidowała się pracownia wykonująca piece kaflowe i był tam stary piec do wypału kafli, który właściciel sam zbudował, a spadkobiercy chcieli się go szybko pozbyć oferując niską cenę. To było ponad 10 lat temu. Mam ten piec do dziś.
Nie miałam jasno określonego celu, nie miałam biznesplanu, właściwie to wszystko dzięki wspaniałym ludziom, których spotykałam na swojej drodze i pasji, która wyznaczała drogę.
Zobacz ofertę Kamelo!
W sieci funkcjonujesz pod nazwą swojej firmy – Kamelo. Czy to słowo coś oznacza?
Nazwa nie była przemyślana, zaprojektowana, ani niczego nie symbolizuje. Zaczynając przygodę z gliną miałam inną pracę, swoją działalność, firmę eventową o nazwie Kameleon, a chciałam od początku jakoś sygnować wszystkie prace, więc właściwie na szybko, wymyśliłam coś podobnego i tak zostało. Może, gdybym wiedziała, że rozwijam markę, podeszłabym bardziej profesjonalnie do nazwy i do logo, którego właściwie nadal nie mam… (śmiech).
Mieszkasz i pracujesz w górach – konkretnie w Szczyrku. Czy tradycja regionu, bliskość gór i lasów, wpływają na Twoje pomysły lub kierunek estetyczny kolekcji?
Zdecydowanie tak. Mieszkam w Szczyrku, ale nie w centrum, tylko dość wysoko w górach, w środku lasu, bez sąsiadów, płotów, domów. Wokół tylko natura, leśne zwierzątka, cisza, spokój, śpiew ptaków, szum drzew i codziennie inne obrazy w zależności od pogody, pory roku, światła. W glinie odciskam liście, gałązki, kamienie, odwzorowuję kolory, faktury, kształty. Kiedyś więcej, teraz już mniej. Miejsce, w którym mieszkam bardziej teraz wykorzystuję prywatnie, czerpiąc energię z gór, tu odpoczywam, uprawiam aktywności, takie jak rower, skitury, bieganie górskie, morsowanie w rzekach, tu jest mój dom i moje serce. Na pracę z gliną, kolory, faktury, kształty mają wpływ raczej podróże i inne miejsca, które odwiedzam w Polsce i za granicą. Takim przykładem jest choćby kolekcja Pebbles – kształty naczyń zaczerpnięte z kamyczków znalezionych na plaży, kolory to cała gama, która mi kojarzy się z latem.
Kolekcja strojów plażowych Dalia Lingerie 2023
Jako marka bieliźniana, my też zwracamy uwagę na fakturę i tekstury naszych projektów, często inspirujemy się lokalnym folklorem czy naturą. Czy u Ciebie także konkretne czynniki wpływają na efekt finalny?
Lokalny folklor i natura jak najbardziej pojawiają się w moich pracach, głównie tych pojedynczych, typu patera, misa, kubek, lampa, lustro czy umywalka. Natomiast kolekcje naczyń, które tworzę są zbiorem myśli, przeżyć, odwiedzanych miejsc, kolorów, które tam widzę, faktur, które dotykam, muzyki, która towarzyszy mi w tych podróżach małych i dużych, i też mojego wewnętrznego ja, które z wiekiem też się zmienia.
Rękodzieło, praca z gliną wymaga manualnych umiejętności, pracy dłońmi, skupienia i cierpliwości. Jak taka forma działania wpływa na Twoje emocje?
Zdecydowanie jestem inną osobą niż byłam 15 lat temu, ale nie tylko glina ma na to wpływ, choć w pracy spędzam większość dnia i to ona determinuje w dużej mierze inne wybory. W przyrodzie musi być równowaga i harmonia, więc jeśli mam pracę spokojną, przyjemną, w której można powiedzieć, że odpoczywam (pomijając codzienną siłownię czyli tony gliny do przenoszenia, ugniatanie, wałkowanie, ciężkie płyty, jakie układam w piecu itp.), to wolny czas spędzam raczej wysiłkowo, z wyzwaniami, trudnościami – rower enduro/mtb, motocykl enduro/cross, skitury, morsowanie czy biegi górskie. Wychodzi na to, że wszystko w górach, w terenie, z dala od szlaków, tłumów i kurortów, nie szosą, nie po płaskim i każda aktywność wymaga wyjścia ze strefy komfortu, bez tego nie ma rozwoju.
Trendy w sieci mają często odzwierciedlenie w tym, co proponują nam firmy w różnych branżach. W ceramice wśród marek również obserwujemy nurty, które w damy momencie są popularne. Czy Ty tworząc swoją ofertę, kierujesz się tym, co akurat jest „HOT”?
Może gdyby tak było, to zarabiałabym znacznie więcej, ale dla mnie główną inspiracją jest moje wnętrze i to jak ja widzę świat. Nigdy nie byłam na czasie z modą i narzucanymi trendami, wybieram to co mi pasuje, co gra z moją duszą. Choć trendy są ważne, trzeba je śledzić i na nie reagować. U mnie najczęściej mają wpływ na kolory, które wybieram, ale też te trendy same przychodzą do mnie, kiedy wykonuję ceramikę na specjalne zamówienia, klienci często przychodzą z własnymi pomysłami, bo właśnie urządzają dom i zastawę stołową dopasowujemy do stylu domu. Bywa, że talerze dostosowuję do restauracji i kucharza, czy realizuję zaprojektowane przez projektantów lustro, umywalkę lub lampę do pensjonatu.
Prowadzisz warsztaty, oferujesz zajęcia z ceramiki, jako formę rozwoju, relaksu. Co tego typu zajęcia mogą wnosić, jakie wartości przekazujesz uczestnikom spotkań?
W pytaniu jest wyczerpująca odpowiedź – rozwój, relaks i integracja, dodałabym jeszcze tylko, a może aż – terapia, ale rozwinę trochę temat, bo pod każdym pojęciem kryje się szereg dodatkowych wartości.
Rozwój, a właściwie samorozwój. Poza warsztatami, czyli takimi spotkaniami jednorazowymi dla przyjemności prowadzę również kursy ceramiki i z wielką radością obserwuję jak moje uczennice, które stawiały pierwsze kroki w mojej pracowni rozwinęły skrzydła, często zmieniły pracę, życie i odkryły siebie w pracy z gliną, jak się spełniają i rozwijają skrzydła. Przychodzą niepewne, nieśmiałe, bez wiary, a potem widzę w ich twarzach i oczach spełnienie, siłę, wiarę, energię taką, że to one zaczynają inspirować kolejne osoby i dawać im tą moc. Sama to przeszłam, więc chętnie się tym dzielę, inspiruję i motywuję. Glina ma to do siebie, że daje nieskończone możliwości i sama wciąga, by poznawać nowe techniki, eksperymentować, samemu kreować, łączyć wiedzę z własnymi doświadczeniami i odkrywać nowe. Tu nie ma granicy, ani mety. Można oczywiście się nauczyć podstaw i pozostać na jednym poziomie, ale to się szybko kończy, bo albo się wypalamy, nudzimy, albo zwyczajnie spada sprzedaż i wtedy pojawia się zarzut, że z tego nie da się „wyżyć”. To jest nieprawda. Da się bardzo dobrze zarabiać, ale trzeba się rozwijać, poszukiwać, eksplorować, a ceramika jak już wspomniałam daje ogromne możliwości.
Co Ty cenisz najbardziej w pracy z gliną?
Relaks, zdecydowanie tak. Odpoczywa głowa, odpoczywa ciało, uwalniają się hormony szczęścia. Glina jest materiałem miękkim, plastycznym, uspokaja, sprawia, że zwalniamy. Na warsztatach zawsze dbam o dodatkowe elementy: zapach, dźwięk, światło, przestrzeń. Zapalam świece sojowe o przyjemnym delikatnym zapachu, w tle leci przyjemny soft jazz, parzę kawę z cynamonem, nigdy nie poganiam, nie mierzę czasu, nie narzucam, każda praca ma być wygłaskana, dopieszczona. Widzę, jakie osoby wchodzą, a jakie wychodzą. Wpadają w biegu, często spóźnione, jeszcze odbierają telefony, odpisują na smsy, nie potrafią się skupić i cały czas powtarzają, że oni nie mają zdolności artystycznych i nic im nie wyjdzie. W czasie warsztatów zachodzi cudowna przemiana, telefon zostaje wyłączony i zapominają o nim w ogóle, ruchy robią się coraz wolniejsze i spokojniejsze, z każdym etapem pracy pojawia się duma – „ja to zrobiłam sama, to jest piękne”. Wychodzą spokojne, uśmiechnięte, lekkim krokiem, bez pośpiechu, rozmarzone, rozświetlone, choć najczęściej to wcale nie chcą wychodzić, chcą zatrzymać ten stan i tą chwilę.
Wspomniałaś o walorach integracyjnych – jak to wygląda?
Integracja – warsztaty dla firm, „przedwieczory” panieńskie, spotkania w gronie przyjaciół, urodziny, prezenty dla par, wycieczki klasowe czy kolonijne, otwarte warsztaty, na których spotykają się nieznajomi. Tu się poznaje, rozmawia, pomaga, chwali, robi coś razem. Przy glinie jest czas na tzw. spotkanie przy stole, których w dzisiejszych czasach jest tak mało, a bardzo ich potrzebujemy. Nie ważne czy lekarz, kasjerka, prawnik czy sprzątaczka, każdy zakłada taki sam fartuch i zaczyna od zera. Ja pamiętam z dzieciństwa, że z rodziną i znajomymi często były spotkania – urodziny, imieniny, weekendowe grille z sąsiadami, zakładowe wyjazdy, szkolne wycieczki. Teraz, a szczególnie po pandemii zamknęliśmy się w sowich domach, ogródkach, telefonach i pracy zdalnej, a relacje z ludźmi, to jeden z trzech kluczowych elementów zdrowia psychicznego.
Zatem czy można powiedzieć, że warsztaty twórcze to dla wielu osób forma terapii?
Dokładnie. Borykamy się na co dzień z ogromem trudności, statystyki są bezlitosne jeśli chodzi o naszą psychikę. Może takie zajęcia to tylko kropla w morzu potrzeb, namiastka terapii, ale bardzo pomagają. Podczas lepienia skupiamy się tylko na glinie, zapominamy o problemach, cieszymy się małymi rzeczami i chwilą. Podczas warsztatów często otwieramy się, opowiadamy o swoim życiu swobodnie, bo ręce zajęte są gliną, okazuje się, że inni uczestnicy mają podobne problemy, więc już czujemy się lepiej, że nie tylko my tak mamy. Wyrzucamy z siebie zmartwienia, a glina je z nas wyciąga. Często nawet pojawiają się łzy podczas zajęć, jak spotkają się pokrewne, rozumiejące się i wspierające dusze i choć przed warsztatami się nie znały, to po zajęciach są uściski, wymiana numerów telefonów i kolejne spotkania. Takie spotkania to terapia nieplanowana, niewymuszona, nieumawiana, to się dzieje samo, przy okazji lepienia kubeczka czy talerzyka.
Dziękujemy za rozmowę i życzmy dalszych sukcesów! 🙂
A Was serdecznie zapraszamy do odnalezienia własnej pasji, kto wie, może również w przyszłości okaże się ona nową, pasjonującą drogą życia? Koniecznie dowiedźcie też stronę www Patrycji TUTAJ i zostawcie serduszko na jej Instagramie!